piątek, 28 sierpnia 2015

Sposób na stres po mojemu

    Temat dzisiejszego posta brzmi naprawdę poważnie i pewnie pomyślicie, czy właśnie zacznę zabawę w psychologa i eksperta medycyny współczesnej. Od razu zaznaczę, że nie mam do tego kompetencji, zapędów, czy po prostu nie odważyłabym się radzić Wam coś, czego nie wypróbowałam. 
  Zatem przedstawiam Wam sposób na odstresowanie, zagospodarowanie zbyt dużej ilości czasu wolnego (naprawdę o tym marzę!), czy po prostu na dobrą zabawę. I tutaj pojawia się uśmiech na mojej twarzy, bo każdy komu dawałam to poznać zaczynał od stwierdzenia, że kredkami to się bawić powinny przedszkolaki. Ewentualnie, pojawiały się pytania, że jak Tobie tak się chce „mazać” jakieś strasznie skomplikowane figury i kształty. Strata czasu! Po co to? Żadnego efektu nie ma, sensu, czy pożytku. Moja reakcja była zapewne się domyślacie jaka – uśmiech na twarzy i z każdym, kolejnym takim komentarzem reaguję tak samo.

Follow my blog with Bloglovin   

Do rzeczy! W Empiku znalazłam doskonałą, wręcz idealną pozycję książkową dla osób, które czasem lubią się wyłączy, odciąć od zabieganej codzienności i o niczym nie myśleć. Należę do grona takich osób i „Kolorowy trening antystresowy – wzory i ornamenty” okazał się strzałem w dziesiątkę. Jest to zbiór ponad setki kart A4 przygotowany specjalnie do wypełniania ich kolorami. Nie są to malowanki widoków, postaci, czy zwierzątek – ja mogłoby się wydawać – a nieco trudniejsze obiekty. Dla zobrazowania – są podobne do obecnie zyskującej popularność Mandali. 



      Zatem przedstawiam Wam sposób na odstresowanie, zagospodarowanie zbyt dużej ilości czasu wolnego (naprawdę o tym marzę!), czy po prostu na dobrą zabawę. I tutaj pojawia się uśmiech na mojej twarzy, bo każdy komu dawałam to poznać zaczynał od stwierdzenia, że kredkami to się bawić powinny przedszkolaki. Ewentualnie, pojawiały się pytania, że jak Tobie tak się chce „mazać” jakieś strasznie skomplikowane figury i kształty. Strata czasu! Po co to? Żadnego efektu nie ma, sensu, czy pożytku. 
      Moja reakcja była zapewne się domyślacie jaka – uśmiech na twarzy i z każdym, kolejnym takim komentarzem reaguję tak samo.










Jak to działa na stres?

     Kupując książkę chciałam po prostu malować te obiekty, stworzyć ciekawe kompozycje. Nie zapłaciłam za nią, by zwalczyć swój stres, którego nigdy nie byłam rzeczywiście świadoma. Oczywiście musiałam zaopatrzyć się też w dobre kredki i mazaki, posiadające głębokie kolory, bo owe już dawno zniknęły z mojego domu. Zaczęłam malować i uświadomiłam sobie kilka pozornie błahych rzeczy. Z moją cierpliwością jest naprawdę kiepsko – kilka minut i denerwowało mnie, że do końca dzieła naprawdę daleko, czy kredka za szybko się zużyła i znów muszę ją strugać! Kolejny wniosek – moja ręka naprawdę nauczyła się do wygodnego stukania w klawiaturę komputera i już po kilku chwilach poruszania kredką po kartce papieru musiałam robić przerwę. I trzeci, najważniejszy wniosek – to naprawdę odstresowuje! Z czasem potrafiłam wyłączyć się i odciąć od otaczającego świata na dobre godziny, a gdy już się ocknęłam miałam naprawdę dużo lepszy humor, pozytywniejsze nastawienie i czułam się wyciszona. Dalsze plusy to wyobraźnia, którą naprawdę musiałam ponownie odkurzyć i uruchomić, by moje obrazki nie wyszły nudne i monotonne. 
    Książka jest tak przygotowana, że każda z kartek da się swobodnie oderwać, posiada centymetrową, białą ramkę, by nasze dzieła trafiły choćby do albumu, czy anty-ramy i zawisły na ścianę na przykład domowego biura.







   Ktoś by powiedział – ale wymieniasz tych plusów, ale chwalisz? Przecież musi być coś nie tak!Owszem, są osoby, dla których to głupia zabawa dorosłej dziewczyny kredkami. Dla mnie to pomysł na wolną chwilę, naprawdę. Nie dla każdego będzie to doskonała rozrywka i spełni swoją rolę. Książka kosztuje nieco ponad 20 zł i jest dostępna w Emipku KLIK. Czemu nie spróbować? Najwyżej oddamy ją młodszemu rodzeństwu, czy siostrzeńcowi. Co dla mnie najważniejsze – są kolejne pozycje z tej serii, nowe wzory, nowe ornamenty i kolejne sto obiektów do malowania! Nie widzę minusów tej zabawy. Jeśli ktoś rzeczywiście chce bym jakiś wymieniła, to żartobliwie odpowiem – problemem jest dla mnie wybranie koloru kredki, bo jestem bardzo niezdecydowaną osobą!

❂ Czy ktoś z Was miał styczność z tą książką?
❂ A może zachęciłam Wam do choćby przejrzenia jej? 

sobota, 22 sierpnia 2015

Turkusowe ombre na paznokciach


     Zastanawiałam się dłuższą chwilę, o czym pisać w następnym poście. Czy pokazać książkę, która ostatnio zajmuje mi wręcz godziny każdego dnia, czy może wrócić do stylizacji paznokci? Co wybrałam, chyba jasne. ;)

Follow my blog with Bloglovin
     Moda na ombre może nieco ostatnio zbladła, ale opanowała naprawdę wszystko. Zaczęło się od włosów, objęło zwiewne, lekkie sukienki i przedłużane spódnice, jak również nie ominęło paznokci. Chciałam Wam pokazać pierwszą propozycję ombre, wykonywaną w bardzo prosty, domowy sposób.




     Naprawdę skradło moje serce i uwielbiam wracać do ombre zestawiające go biel i błękit, ewentualnie turkus. Jest to kompozycja pozioma. Zazwyczaj decyduję się na nią, gdy mam ochotę na lekkie ubrania, delikatny look, a taki mani pozwala dodać delikatności również paznokciom. Oczywiście, ktoś by powiedział, że skoro chcę uzyskać minimalistyczny wygląd powinnam nałożyć pudrowy róż lub zarumienioną brzoskwinię. Odpowiem, że dobranie prostych kolorów i zestawienie ich w ombree pozwoli przełamać nad wyraz powszechną prostotę. 


      Paznokcie pokrywam ciągle pojawiającym się, moim ulubionym, biały lakierem z GOLDEN ROSE RICH COLOR nr 76. Gdy lakier jest idealnie suchy, przy użyciu gąbeczek nakładam rozproszoną warstwę niebieskiego lakieru tym razem z MISS SPORTY nr 544 lub MISS SPORTY nr 150.



Jakie gąbeczki? Skąd?
      Gąbeczki można kupić, ale z doświadczenia polecam wykorzystanie tych, które posiadamy w domu. Pocięłam na maleńkie sześciany nową gąbkę do zmywania naczyń. Można użyć innej, jednak trzeba zwrócić uwagę na to, by „oczka” gąbki były bardzo drobne.


Jak nakładać lakier?
   Polecam nalanie niewielkiej ilości lakieru na twardą kartkę papieru i maczanie gąbeczki w lakierze, następnie nanoszenie go w ten sposób na paznokcie. Oczka gąbki stworzą pożądane ombre. Jak daleko ma ono zachodzić na lakier, którym wcześniej pokryłyśmy paznokcie, to już indywidualna sprawa. Tak samo, jak dobór kolorów. Można naprawdę fantazjować z barwami. Gdy warstwa ombre wyschnie, płytka będzie oczywiście nieco nierówna. W celu zniwelowania nierówności należy nałożyć utwardzacz, nabłyszczasz, czy po prostu lakier bezbarwny i odczekać, jak i ta warstwa wyschnie. Gotowe! ;)




       Poniżej kilka zdjęć również w ramach inspiracji. Planuję co jakiś czas umieszczać post z potężną dawką owych, inspirujących zdjęć, ale te poniżej musiałam umieścić już teraz. Po prostu nie mogłam się powstrzymać ;)






     Jak oceniacie tego typu manicure? 
     Czy ombre nadal jest na czasie, czy lepiej z niego zrezygnować? 
     Miłego weekendu!



środa, 19 sierpnia 2015

Zaczep huśtawkę o chmury

     Szperanie w Internecie, szukanie pomysłów na posty, na siebie, na codzienność to ostatnio duża część mojego dnia. Postanowiłam jednak zredukować ten czas do minimum i cieszyć się jeszcze miesiącem wolnego. Pogoda nieco się zlitowała i daje odetchnąć od tropikalnych temperatur, ale znów pojawia się problem. Jaki był wcześniejszy? Za gorąco! A teraz? 



    Teraz wolę mówić to szeptem niż na głos (tak jest bezpieczniej), że zaczynam czuć w powietrzu zbliżającą się sporymi krokami jesień. Zastanawiam się, czy podobnie jak w ubiegłym roku sporo czasu zajmie mi znalezienie zajęć na coraz to dłuższe wieczory. Chwil, gdy za oknem szaro, a potem ciemno, jest za dużo. Potem można się przyzwyczaić i ciemna noc po godzinie 17 nikogo już nie dziwi i nie dołuje. A może dotyczy to tylko mnie? Jednak wystarczy o jesieni, mamy przecież jeszcze lato! 






      W związku z sentymentalnym wieczorem poszukiwanie inspirujących fotografii poszło mi zadziwiająco gładko. Chcę się nimi z Wami podzielić. Wiem, że mam oko do szczegółów i w moim mam nadzieje przyszłym fachu będzie to atutem. Są osoby, które określą to, jako pedantyzm, który przejawia się nie tylko w pracy, czy ocenie czegoś, a odbija się na codziennych czynnościach. Niech tak zostanie! Długi ciąg zdjęć wyidealizowanych stylizacji, zabójczo pięknych dziewczyn, bajkowych wręcz charakteryzacji wnętrz, czy potrawy, jak spod ręki Gordona Ramsaya to to, czego czasem potrzeba, by zastanowić się, czy aby nie stoimy w miejscu? Czy nie marnujemy swoich cennych chwil na komputer (przecież ja właśnie to robię!), seriale, filmy, czy niecnierobienie.






    Druga kwestia dotycząca perfekcyjnych zdjęć. Trzeba podejść do nich z wyjątkowo dużym dystansem i pamiętać, że często przechodzą dziesiątki filtrów i wykonywane są przez ludzi, dla których fotografia to chleb powszedni. Tak, czy inaczej są doskonałym źródłem pomysłów, inspiracji i czasem naprawdę pozytywnie na nas wpływają. Mam nadzieję, że nie sprawiają Wam zawodu i nie powodują smutku przez brak owych ciuchów, sylwetki, czy pomysłu. „Czemu nie wymyśliłam właśnie takiego zdjęcia? Przecież to proste!” Proste, czy nie, warto tworzyć własne kompozycje i zacząć działać dla siebie, dla swojej radości. Nieważne, czy efekty owej działalności będą piękne, ładne, czy po prostu „jakieś”. Póki jest ciepło, długo jasno i są wakacje – warto obejrzeć tylko kilka tych zdjęć, by się zmotywować do „życia”, założyć kłódkę na laptopa i wyjść na zewnątrz! 















     Najwspanialsze w tym wszystkim jest jednak to, 
że większość miejsc z tych zdjęć naprawdę istnieje! ;)

        A jak urozmaicić swoją codzienność prostymi, tanimi i naprawdę małymi rzeczami? O tym już w jednym z kolejnych postów. Mam nadzieje, że zostajecie ze mną! ;))